Fejsbukowe czystki, czyli dlaczego prędzej czy później wyrzucę Cię ze znajomych

Z portalami społecznościowymi (zwłaszcza tymi, których pierwotnym celem jest tworzenie swojej własnej kolekcji znajomych) jest trochę jak z szufladą, do której odruchowo wrzucasz wszystko, bo jest najbardziej pod ręką. W tejże szufladzie trzymasz świadectwo z szóstej klasy, ulotkę, którą rano ktoś wcisnął Ci przy wejściu do metra i opaskę z Open’era 2013. Z kolei w tej wirtualnej szufladzie wśród fejsbukowych znajomych znaleźli się koleżanka z podstawówki, przypadkowy chłopak poznany na imprezie i Twoje dwie najlepsze przyjaciółki. W ten właśnie sposób, kroczek po kroczku, dorzucasz do swojej szuflady coraz to nowe przedmioty i osoby. W pewnym momencie szuflada przestaje się domykać, a z wnętrza zaczyna wydobywać się jakiś podejrzanie przykry zapach. Tak już z szufladami bywa, że raz na jakiś czas należy przeprowadzać w nich inwentaryzację.

Czytaj dalej

Rozdział 1, w którym niewiele się wyjaśnia, a wiele się obiecuje

Zabieram się do tego całego pisania jak do jeża. Ale o jeżach, innych sympatycznych stworzonkach oraz instynkcie macierzyńskim to może następnym razem…

*
Na początku była nuda, a świetnym środkiem na jej zwalczenie okazał się Internet. Potem pojawiła się fascynacja ludźmi Internetu: Jak oni pięknie piszą! Jacy oni zabawni! Ile w tym życiowej prawdy! Ile magii i sztuki! A po kilku miesiącach śledzenia różnych wytworów internetowej działalności człowieka w mojej głowie zakiełkowała myśl: Skoro w Internecie może każdy… to czemu nie ja? 
Nie wiem czy jest czym się dzielić, czy mam coś do zaoferowania i czy wzbogacę czymś ten blogowy półświatek. Nie wiem, bo niestety od dziecka choruję na tę przykrą przypadłość, że nie potrafię być z siebie w pełni zadowolona. I jestem leniwa. Pocieszam się, że część ludzi tak po prostu ma. I będę pisać. Bo mogę. No i chcę.

To nie tak, że latami broniłam się przed ekspansywną siłą blogosfery (i youtube’a, bo nie ukrywam, że i tam regularnie zaglądam jako anonimowy widz), a teraz pozazdrościłam sławy i hajsu z reklam. Przygód z blogami było w moim życiu wiele…
Zaczęło się jakąś dekadę temu od smutnego pamiętnika nastolatki (tak, naiwnie wierzyłam, że kogokolwiek w sieci obchodzą akurat moje problemy z cerą); później było kilka podejść do blogów literackich oraz fan fiction (bardzo niekonsekwentnych gatunkowo, zależnie od tego czy czytałam akurat Harry’ego Pottera czy polską literaturę młodzieżową lat 70.); zaliczyłam nawet marną próbę blogowego dziennikarstwa muzycznego (po czym został mi tylko enigmatyczny mail: rock_przemija, do którego od roku nie mogę przypomnieć sobie hasła); był też jeden blog o tematyce wielce dowolnej, jedyny z którego byłam nawet zadowolona i ze dwa razy polecona na onecie (tak, fejm się zgadzał). Wychodzi na to, że jak już wracać do pisania to chyba najlepiej w tę stronę. I zobaczymy jak to się skończy.
*
I tak to właśnie wygląda, drodzy państwo. Mniej więcej stąd jestem, ale dokąd zmierzam? To okaże się w najbliższych odcinkach. Będzie o życiu, związkach, komunikacji miejskiej i pogodzie. O niskich dziewczynach, dużych tyłkach i niezdrowym jedzeniu. Może razem odnajdziemy odpowiedź na pytanie jak żyć źle i na dodatek się z tego cieszyć?