Jak ja lubię niespodzianki, czyli poszłam na przedstawienie dla dzieci

Mamy od paru lat taką rodzinną świecką tradycje, że mniej więcej raz w miesiącu wybieramy się do teatru. Nie powiem, dla mnie, studentki oszczędzającej każdy grosz na zakupach w Stonce, jest to rozwiązanie niezwykle wygodne – rodzina przyjeżdża, płaci za bilety, zabiera na kolację i nieraz jeszcze wałówkę na kolejne tygodnie zostawi. Odchami się człowiek i naje za jednym zamachem i to za darmo. Ktoś niemądry mógłby stwierdzić, że ma to też swoje gorsze strony – czasami niemal z dnia na dzień dowiaduję się na co i gdzie idę, często nie kojarząc w ogóle, co to za miejsce i co to za ludzie, nikt mnie nie pyta o zdanie, co czyni ze mnie widza (przynajmniej początkowo) niezbyt świadomego lub, co gorsza, widza niezadowolonego. Ale z czystym sercem przyznaję, że los obdarzył mnie wyjątkowo fajnymi rodzicami, a w tym wypadku zwłaszcza tatą, bo to jego zadaniem jest comiesięczny dobór repertuaru. No i raczej nie zdarza się, żebym wyszła z wybranego przez niego przedstawienia niezadowolona, więc generalnie nie kwestionuję jego umiejętności w tym względzie. Ale w ostatni weekend  byłam już bliska zwątpienia…

Czytaj dalej