Wypraszam sobie, czyli dylematy gospodyni imprezy

Z przykrością zauważam, że z każdym rokiem mojego życia staję się co raz bardziej aspołeczna. Nie zrozumcie mnie źle: generalnie lubię (niektórych) ludzi i nie wyobrażam sobie świata bez nich, ale niektóre zasady życia społecznego i funkcjonowania w grupie przerastają mnie na tyle, że często mam ochotę zamknąć się w domu. Sama. Na miesiąc. Okazuje się, że największy problem mam chyba z imprezami. O ile chodzenie do klubów ostatnimi czasy w ogóle przestało mnie kręcić, a na pójście do pubu ciężko nieraz znaleźć czas, pieniądze i towarzystwo, to już tradycja domówek trzyma się całkiem nieźle, od czasów gimnazjalnych mniej więcej na tym samym poziomie i z taką samą częstotliwością. Problem jest tylko z intensywnością. Bo wiecie… Mi po prostu bardzo wcześnie chce się spać.

Czytaj dalej

Piosenki, które bolą

Do muzyki mam dość szczególny stosunek. W pierwszym odruchu chciałam napisać, że słucham praktycznie wszystkiego, jednak choć dawno już wyrosłam z tego wieku, kiedy ma się jeden ulubiony gatunek muzyczny, który uważa się za jedyny słuszny, byłoby to rażące nadużycie. Nie, nie słucham wszystkiego. Słucham bardzo wielu różnych rzeczy, bardzo różne rzeczy śpiewam, ale nie, nie, nie, po stokroć nie. Nie słucham wszystkiego, bo przecież w muzycznym świecie po równo jest drogocennych błyskotek i śmierdzącego gówna. No i jest też gówno opakowane w błyskotki, a to poznacie dopiero jak bliżej się przyjrzycie. Tylko uważajcie, żeby nie umoczyć noska.

Czytaj dalej